sobota, 21 czerwca 2014

Od Codik

Powiał zimny wiatr. Po ostatniej walce rany się nie goiły. Martwiło mnie to. Wszystko co miałam to łuk i strzały, miecz, zbroja, noże do rzucania, saksa, bukłak z wodą, plecak z drobnymi rzeczami, jak bandaże, amulety, kilka książek i przedmioty pomagające w czarowaniu, płaszcz i to tyle. ni miej, ni więcej.
Przystanęłam i rozejrzałam się. Zobaczyłam jakąś jaskinię. odeszłam do niej, zbadałam teren, a gdy stwierdziłam, że nikt tu nie mieszka nazbierałam drwa i weszłam do jaskini. Tam za pomocą magii rozpaliłam ognisko. Siadłam przy nim i zaczęłam odwijać bandaże. Źle ze mną. Mimo, że znałam się na opatrywaniu ran, te trzeba było zszyć. Sama tego nie mogłam zrobić. Po pierwsze: bałam się. Po drugie: miałam zbyt mało siły i magicznej energii, aby zasklepić ranę za pomocą magii.
Wzięłam czyste bandaże i opatrzyłam sobie rany. Potem usnęłam.
Obudził mnie strzał. Nic nowego, przecież tu jest pełno kłusowników. Potem usłyszałam płacz, krzyk i szlochanie. Ognisko wygasło. Zebrała mój cały dobytek i ruszyła w zarośla.
- Sarah, nie odchodź !! Proszę cię zostań z nami !! - to właśnie usłyszałam. Wyjrzałam zza krzaków. Zobaczyłam szlochającą waderę nad ciałem innej wilczycy i wilka. To on! To jego wataha mnie ściga! Na szczęście był już martwy. Tyle tylko mnie interesowało. Odwróciłam się i poszłam przed siebie. Usłyszałam kroki. Były lekkie i zwinne, z pewnością wadery. Schowałam się w krzakach. Teraz przebiegła obok mnie biało-błękitna wilczyca. Odczekałam jeszcze chwilę i wyszłam z krzaków. Znów ruszyłam przed siebie. I znów usłyszałam kroki. Zdenerwowałam się. Czy to jest jakaś autostrada, że przejść normalnie nie można?! Ale byłam za bardzo zmęczona, aby powiedzieć cokolwiek. Zbyt zmęczona, żeby stać, zbyt zmęczona, by żyć... Upadłam na podłogę. Zaraz będzie po wszystkim, zaraz będzie koniec... Dołączę do mojej rodziny tam, na górze...
Zemdlałam, bliska śmierci.

Ocknęłam się w jakiejś jaskini. Przy mnie siedziała w milczeniu wadera. To powietrze jest przepełnione smutkiem i żałobą. Zrozumiałam, że chodziło nie o mnie, tylko o zmarłą waderę, tam w krzakach. Na dworze pewnie odbywał się pogrzeb...
- Idź do nich. Powinnaś tam być... - wyszeptałam z trudem. Wadera podniosła głowę.
- Obudziłaś się. - stwierdziła. - Jak masz na imię?
- Nie twoja sprawa.
- Chcesz tu zostać? Jeśli tak, to muszę cię ostrzec, że nadchodzi wojna. Musisz złożyć przysięgę wierności.
- Nic nie muszę i nie zostanę tu dłużej niż to konieczne. Nie chcę litości. - Oznajmiłam z pogardą w głosie. - Idź już. Chcę być sama!

Wadera wyszła. Moje rzeczy leżały przy posłaniu. Zabrałam je. Dźwignęłam się na nogi i chwiejnie wyszłam z jaskini. Ruszyłam na północ. Nie uszłam daleko. Dopadł mnie ból. Przewróciłam się, ale nie straciłam przytomności. Podszedł do mnie wilk. Basior. Podniósł mnie i zaniósł do tej samej jaskini, z której uciekłam. Położył mnie na posłaniu, po czy przysiadł obok.
- Skąd wiedzieliście, gdzie jestem? - skrzywiłam się.
- Hatsumi, nasza alfa przeczuwała, że chcesz uciec, więc przysłała mnie, żebym cię pilnował...
Jak mogłam być taka nieostrożna!!!
- Jak się nazywasz?
- A co cię to obchodzi?
- Dużo mnie obchodzi. Jak się nazywasz?
- Nie powiem!
- A opowiesz mi o sobie?
- NIE! Odczepcie się ode mnie! - krzyknęłam z irytacją, ale basior nie ustępował.
- ...



<Odpowie jakiś basior?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz